Portret Twarzy Innego Człowieka
Portret Twarzy Innego Człowieka
Robert Capa, legenda fotografii wojennej, mawiał, że jeśli twoje zdjęcia nie są wystarczająco dobre, to znaczy, że nie podszedłeś dostatecznie blisko. Zginął na minie. Andrzej Przewoźny fotografuje subtelniej. Zna granice. W swojej książce pisze: "Wyszedłem o 20 cm za daleko". Choć wcale nie była to wojna.
Robert Capa, legenda fotografii wojennej, mawiał, że jeśli twoje zdjęcia nie są wystarczająco dobre, to znaczy, że nie podszedłeś dostatecznie blisko. Zginął na minie. Andrzej Przewoźny fotografuje subtelniej. Zna granice. W swojej książce pisze: "Wyszedłem o 20 cm za daleko". Choć wcale nie była to wojna.
"Fotografia świadoma" to zbiór felietonów o
fotografii, uzupełnionych nieprzypadkowo dobranymi do nich doskonałymi
zdjęciami. Autorem felietonów i czarno-białych fotografii jest Andrzej
Przewoźny, dziennikarz i fotoreporter, na co dzień sekretarz redakcji Gazety
"ABC".
Pisze, że największy wpływ na uprawianą przez niego
fotografię miał ksiądz profesor Józef Tischner, który być może w życiu nie
wykonał żadnego zdjęcia. Nie o sposób trzymania aparatu, metodę dobierania
światła czy czasu naświetlania tutaj chodzi. A o tischnerowską filozofię
spotkania z Twarzą Innego Człowieka.
Bo Przewoźny do swoich zdjęć (i przedstawionych na
nich osób) ma specjalny stosunek. O każdym mógłby długo opowiadać.
Jak o zdjęciu sąsiadki, byłej oficer Armii Krajowej,
"kobiety przepięknie się starzejącej", sfotografowanej przez okno z
naklejonym na szybę motylkiem. Albo o zdjęciu drzwi, za którymi mieszka
kobieta, której ojca rozstrzelano 21 października 1939 roku na Placu Kościuszki
w Lesznie. Przez całą wojnę ukrywała w tym mieszkaniu olbrzymi portret ojca w
mundurze króla kurkowego. Albo o portrecie skazańca, który dźwigając swój
mroczny sekret, stara się być lepszym człowiekiem. Albo o ujęciu pokoju córki,
od lat fotografowanego z tego samego miejsca, który jednak zmienia się jak w
kalejdoskopie wraz dorastaniem dziewczyny.
Ktoś - nie pamiętam już nazwiska - rozgraniczył w
materii malowania światłem dwie aktywności: robienie zdjęć i tworzenie
fotografii - pisze Przewoźny. - Tworzenie fotografii jest
prawdziwą sztuką wyczekiwania na moment, w którym należy uruchomić migawkę.
Jest nauką cierpliwości, próbą odpowiedzialnego konstruowania obrazu...
Przewoźny zastanawia się, czy siedząc przy szpitalnym
łóżku staruszka, fotografując go i jego gości, nie staje się paparazzo,
kimś kto fotografuje tylko po to, żeby zarobić. W końcu aparat używany w
szpitalnej sali prawie zawsze budzi niezdrowe emocje. Bo przecież fotografia
zarezerwowana jest dla młodych, pięknych, najlepiej jeszcze rozebranych. Nie
dla: starości, choroby, brzydoty.
Pisze o tym również w wydanej przed miesiącem, pełnej
mocnych zdjęć reporterskiej książce "Eli, Eli" Wojciech Tochman.
Męka, strach, upokorzenie. Im częściej i dłużej na to
patrzymy, tym ludzkie cierpienie mniej nas porusza. Kto odpowiada za tę
perwersyjną przemianę? Czy i do kogo mieć o nią pretensję? Fotografowie
odrzucają odpowiedzialność. Odpowiedzialne jest
spojrzenie, czy raczej oko, które przetwarza wszystko, na co patrzy. Oko widza.
Ale wcześniej oko fotografa, oko obiektywu. Fotograf jest niewinny?
Tochman w rozdziale poprzedzonym zdjęciem matki i jej
córki o skórze pokrytej gigantycznymi bąblami, pisze, że reportaż nie znosi
fantazji.
Czy kobiety na fotografii zgodziły się, abyśmy na ich
intymność patrzyli? Jak je oglądać, żeby nie podglądać? Jak wymknąć się
perwersji bezkarnego patrzenia?
U Przewoźnego jest to samo, gdy z okiem przyklejonym w
wizjer aparatu przygląda się walczącemu o życie benedyktynowi. Mnich nie jest
brzydki, ani nie ma bąbli. Ale ma 86 lat. Właśnie przeszedł ciężką operację.
A o czwartej nad ranem zapragnął odmówić brewiarz. W
dodatku nie lubi być fotografowany.
- Było mu zimno, okryłem go prześcieradłem, w którym
nie wyglądał jak pacjent oddziału intensywnej terapii, ale znów jak ksiądz. To
najbardziej intymne zdjęcie, jakie zrobiłem w życiu - opowiada autor "Fotografii świadomej".
Susan Sontag (1933–2004), amerykańska pisarka,
krytyczka społeczna i teoretyk sztuki, autorka zbioru esejów "O
fotografii", ideowa guru Przewoźnego, twierdziła tak:
Fotografowanie jest równoznaczne z przywłaszczaniem
sobie zdejmowanego przedmiotu. Oznacza to wchodzenie w pewien stosunek, który
kojarzy się nam z poznaniem, czyli zawładnięciem.
Przewoźny idzie dalej (choć nie o przywłaszczanie mu
tutaj chodzi), bo twierdzi, że wiele przyjaźni w jego życiu rozpoczęło się od
zrobienia zdjęcia (ba, uważa, że fotograficzne przyjaźnie są bardzo trwałe).
Robert Capa, legenda fotografii wojennej, mawiał, że
jeśli twoje zdjęcia nie są wystarczająco dobre, to znaczy, że nie podszedłeś
dostatecznie blisko. Zginął na minie. Przewoźny woli fotografować subtelniej.
Zna granice. Pisze: Wyszedłem o 20 cm za daleko. Choć nie była to wojna,
a "tylko" międzynarodowy festiwal tańca.
- Nie wolno zagłuszać rzeczywistości. Wolno ją tylko
rejestrować – zauważa w jednym z rozdziałów. Ale najbardziej
poruszający jest felieton "Z tego tekstu nie będzie pieniędzy...":
Zabieram czas, który się zatrzymał. Obiektywem kadruję rzeczywistość. Wybieram
to, co najbardziej ważne. Pomijam tłum gapiów. Nie interesuje mnie zbiorowa
refleksja...(o czym to? Najlepiej przekonać się czytając całość).
Przewoźny swe felietony pisał "do szuflady".
Gdy uzbierało się ich więcej, okazało się, że tworzą całość. Ostatni, bardzo
osobisty, specjalnie do książki dopisał na końcu.
- Fotografia zaczyna być dla mnie tym, czym jest las
dla uciekinierów - mówi nawiązując do myśli amerykańskiego pisarza i
filozofa Henry Davida Thoreau ("Do lasu idę, bo przytomnie pragnę
żyć").
- Ojciec Karol wydobrzał – opowiada. - Spędziłem przy jego szpitalnym łóżku cały miesiąc.
Często towarzyszył nam aparat, mimo że on nie cierpi być fotografowany.
Ostatnio odprawił w Lubiniu mszę dziękczynną. Opowiadał o chorobie. Siedziałem
w ostatniej ławce. Sytuacja była sakralna, prawie intymna i długo walczyłem z
prześladującą mnie myślą. W końcu tuż przed błogosławieństwem jakaś siła
wyciągnęła mnie z ławki i prawie jak terrorysta z karabinem maszynowym
podbiegłem z aparatem pod ołtarz. Prawie pod twarz ojca Karola. Zrobiłem mu
kolejne zdjęcie. Uśmiechnął się życzliwie. Zrozumiałem wtedy, że gdy masz
naprawdę dobre intencje i zyskasz zaufanie Innego Człowieka, dopiero wtedy
zdobywasz prawo do jego fotografowania.
*
Andrzej Przewoźny "Fotografia świadoma",
Stowarzyszenie Qltura - Leszno 2013
(MIROSŁAW WLEKŁY)

Komentarze
Prześlij komentarz