Trener jeździectwa z Leszna spisuje swe wspomnienia


Nie ucieknie od swej pasji...
            Jego trzypokojowe mieszkanie na jednym z leszczyńskich osiedli jest prawdziwą końską Mekką. Wypełnione jeździeckimi drobnostkami, z biblioteczką pełną polsko- oraz niemieckojęzycznych publikacji na tematy końskie oraz ścianami, które zdobią liczne zdjęcia, dokumentujące bogate w pasje życie Benedykta Gindery, instruktora Polskiego Związku Jeździeckiego.             
Myliłby się ten, kto uważa, że życie 77 – letniego emeryta jest monotonne. Mimo że aktywność zawodową już dawno ma za sobą, trudno znaleźć mu wolną chwilę. W gospodarstwie swego kolegi w Gołaszynie ma własnego wierzchowca, którego kupił kilka lat temu. Większość wolnego czasu spędza na pielęgnowaniu go. Oprócz tego chciałby napisać książkę poświęconą hodowli koni i sportom jeździeckim w powojennej Polsce. Materiał do niej zgromadził olbrzymi, jednak ...            
 - ... brakuje czasu, zdrowia i pieniędzy – mówi leszczyniak.
            Przygotowanie tak obszernej  publikacji nie jest sprawa łatwą,  jednak pan Benedykt zapełnił już liczne zeszyty swymi wspomnieniami i obserwacjami. Stworzył m.in. szczegółowy rejestr kontuzji, które odniósł pracując z końmi. Część z nich pisana ręcznie, inne na maszynie, być może w przyszłości doczekają się publikacji.           
Są w życiu człowieka dwa okresy, w których odczuwa się potrzebę pisania pamiętników: jeden w wieku 13 - 16 lat, i drugi - w wieku późniejszym, kiedy ma się za sobą pewien okres życia, a wspominając lata dobre i złe, stwierdzamy, że dużo faktów zatarło się w pamięci. Ponieważ znajduję się w tym właśnie "drugim" okresie życia, a pasją moją były i są nadal konie, postanowiłem przedstawić moje dotychczasowe kontakty z tymi szlachetnymi zwierzętami– tak zaczyna swe wspomnienia Benedykt Gindera.
            Nie byłoby zapewne fascynacji końmi i jeździectwem, gdyby nie wybuch II wojny światowej. Właśnie podczas niej w niezwykłych okolicznościach pan Benedykt zetknął się z końmi.
            -  Przez pierwszy rok wojny pasłem krowy u niemieckiego gospodarza  w Wilkowicach, a w lutym 1941 r. skierowany zostałem przez  Arbeitsamt do pracy w stadninie koni, nazywającej się Heeresgestüt czyli Wojskowa Stadnina Koni w Racocie – wspomina. -  W pierwszej chwili rodzice byli nawet zadowoleni. Byłem niedaleko domu, w niedzielę przyjeżdżałem na przepustkę do Wilkowic. Ale już jesienią 1941 r. Heeresgestüt Racot przeniesiono do Niemiec, do miejscowości Grabau k. Bad Oldesole, prow. Schleswig - Holstein (40 km od Hamburga).     

      
Tam właśnie dostał dobrą szkołę w zakresie pielęgnacji i obsługi koni. Zakwalifikowano go do stajni jeździeckiej i jako elew przeszedł gruntowne przeszkolenie w zakresie sportowej jazdy konnej. Trenował go baron Clemens von Nagel, syn byłego kierownika stadniny w Beberbeck, na bazie której utworzono w 1928 r. Państwową Stadninę Koni w Racocie.
            Dla polskich koni i polskiego personelu " Heeresgestüt Grabau" wyzwolenie nastąpiło 3 maja 1945 r., kiedy to wraz z wojskiem 8  Brytyjskiego Korpusu Pancernego, zjawili się polscy oficerowie i utworzyli Zarząd Polskich Stadnin Wojskowych w Niemczech, a polskich masztalerzy umundurowano, wydając najpierw legitymacje byłych jeńców wojennych a potem legitymacje służbowe żołnierzy Wojska Polskiego na Zachodzie.   
- Do kraju wróciłem statkiem „Askania” wraz z kolejnym transportem 54  koni we wrześniu 1946 r.  - opowiada. - Tak zakończyła się ma wojenna tułaczka.            
Po wojnie pracował w wielu instytucjach. Był m.in. kierownikiem Urzędu Stanu Cywilnego w Lesznie oraz inspektorem Urzędu Wojewódzkiego.Praca za biurkiem nigdy jednak nie dawała mu pełnej satysfakcji. Realizował się dopiero pielęgnując i szkoląc konie, a także prowadząc sekcje jeździeckie, w których licznie uczestniczyła młodzież. Spotykał się z wieloma znaczącymi w światku jeździeckim ludźmi, a także prowadził bogatą korespondencję z wieloma z nich. Wiele lat po wojnie jeździeckie umiejętności leszczyniaka potwierdził listownie baron Clemens von Nagel, u którego przebywał w czasie wojny.
            -  Przeszedł pan u mnie twarde i gruntowne przeszkolenie i mimo wielu trudności i wypadków z  końmi przetrzymał ten trudny okres i stał się doskonałym jeźdźcem – pisał baron von Nagel. - Cieszę się, że chce pan zainteresować młodzież jeździectwem. Gdyby potrzebna była jakakolwiek literatura jestem gotów przesłać na pana adres książki o tej tematyce oraz udzielić jakiejkolwiek innej pomocy.              
Dziś  obserwując  pracę szkół jeździeckich , ubolewa, że uczą one tylko techniki jazdy, zaniedbując jednocześnie zagadnienia pielęgnacji zwierzęcia czy  nawiązywania kontaktu między jeźdźcem a wierzchowcem. Bez tego, zdaniem pana Benedykta, nie wyszkoli się dobrych jeźdźców
             -  Chciałbym zorganizować własne warsztaty jeździeckie, podczas których prowadziłbym młodzież, zgodnie z  zasadami, których nauczyłem się praktykując u prawdziwych fachowców -  twierdzi. -  Jeśli dopisze zdrowie to spełnię swe marzenie.                                                                                                                                          

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ojciec Patryk od nalewek

Niezywkła historia leszczyńskiego fotografika

Bogdan Marciniak. Wspomnieniowe kadry