o pokoju bez pokoju

Nie wiem, czy stać mnie będzie kiedykolwiek na remont Twojego pokoju. W świadomości mojej wzbudza on skrajne odczucia.
Z jednej strony nie chciałbym nigdy przekraczać jego progu. Warto by jak skansen czasu zachować jego wygląd. Raz po raz tylko otworzyć okiennice i wpuścić doń trochę świeżego powietrza i więcej światła w nadziei, że rozłoży się proporcjonalnie i uczciwe na poszczególne elementy niewielkiego metrażu. Chciałbym zachować go w całości, nawet klamki nie dotykać, wierząc że zachowuje ona wciąż niezmienne ciepło Twojej dłoni.
Jednak powierzchnie mieszkalne w zasobach spółdzielni mieszkaniowej rządzą się swoimi prawami. Ktoś odchodzi, ktoś nieodłącznie zajmuje jego miejsce, meblując przestrzeń według swoich potrzeb. Ja trwam niezmiennie w przestrzeni mojego siedziska, oświetlając przestrzeń różnego typu światełkami, różnego pochodzenia i różnej intensywności. Do Twojego pokoju nie wkraczam, choć przeciez korzystasz z niego już rzadziej niż nieczęsto.
Z drugiej strony, z coraz większą regularnością przekraczam jednak jego próg. Jakbym wkraczał w zakres czasów równoległych, oddzielonych ścianą. Z jednej stronie czas płynie w sposób regularnie nierytmiczny, z drugiej strony w sposób regularnie zamarły.
Pokój to jak biblioteka. Półki, półeczki, zakamarki. Szuflady i szafki. Nie opisane, nie inwentaryzowane, nie bibliografowane. Procesy owe – szczególnie te ostatnie odbywają się już tylko i wyłącznie w zakątkach mojego umysłu, który – chcąc nie chcąc – musi dzielić swoją aktywność między czas nierytmiczny ciągły i czas zatrzymany.
Z punktu widzenia bibliotekarza rzeczą należną temu specyficznemu zbiorowi jest jego opis. Ale współczesny bibliotekarz nie radzi sobie z deskryptorami, w których zamknąć ma zapachy, kolory, natężenie światła oraz jego rodzaj. Jesienne światło rozproszone, zimowe światło ostre, wiosenne światło deszczowe – z punktu widzenia opisującego zmieniają kategorie zbioru czyniąc go jednocześnie zasobem zupełnie nieopisywalnym.
A jednak wchodzę tam, próbując zabrać się do owego trudnego przecież opisu w zupełnie inny sposób. Wnoszę aparat fotograficzny, w przekonaniu, że to czego nie odda w sposób właściwy zestaw znaków alfabetu, odda oko obiektywu.
I krążę po owym metrażu, zastanawiając się jak w sposób skuteczny nie wykonać w tym miejscu fotografii. Jak z przewieszoną przez szyje kamerą przystanąć na owych kilku metrach kwadratowych z przekonaniem, że nie tylko kombinacja znaków alfabetu jest nieuniwersalnym sposobem zapisu, ale także obraz – przez niektórych nazywany uniwersalną transmisją czasu – nie spełnia stawianych przeze mnie wymagań odtwórczych w stosunku do rzeczywistości.
Przekraczając próg Twego pokoju, przekraczam tak naprawdę granicę między rzeczywistością i nierzeczywistością....

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ojciec Patryk od nalewek

Niezywkła historia leszczyńskiego fotografika

Bogdan Marciniak. Wspomnieniowe kadry