Pomiędzy błękitem a złotem
Pomiędzy błękitem a złotem
Wpatruję się w ciebie. I widzę oddech.
Błękit, głęboki, jak pradawna cisza,
rozlewa się, tło,
ale też wnętrze wszystkiego.
Przestrzeń nieskończona, eter.
I oto drzewo,
nie z materii, lecz z braku.
Wyrzeźbione z pustki błękitu,
jego kontur, jak echo
nieistniejących gałęzi.
Cień światła, odbicie nicości.
Wokół niego,
złoto.
Nie lita bryła, lecz taniec drobinek.
Kropki, rozedrgane pyłki słońca,
iskrzące wibrujące życie.
Otaczają, obejmują,
kreują kształt
rozmywając go zarazem.
Złoto – to zgiełk istnienia,
radość i smutek,
kurz czasu,
każda chwila, która była.
Pulsuje dookoła pustki,
nadając jej znaczenie.
Błękit wewnątrz drzewa,
to studnia spokoju,
niebo w sercu korzeni,
bezmiar, który daje ukojenie
wśród złotego zgiełku.
To drzewo,
jestem ja.
Wydrążony z błękitu,
otoczony przez wirujące chwile,
każda drobinka złota
opowiada inną historię.
Jestem pustką, którą wypełnia
światło i wspomnienie.
Jestem przestrzenią, przez którą
przenika bezkres.
Drzewo, nieobecne,
staje się najpełniejsze.
W jego pustce
tkwi całe niebo.
W jego złotym otoczeniu
całe życie.
Dwie barwy, jedna pieśń.
Cisza i echo.
Komentarze
Prześlij komentarz