Pamięci mojej mamy
Rzucam swoje myśli, Mamo, na biała kartkę papieru. Prawie tak białą jak
Twe ręce, perforowane igłami kroplówek; ręce wciąż tak ciepłe jak wtedy
gdy głaskałaś mą głowę, a ja mówiłem Ci, że mam zbite kolano. W myślach
widzę wciąż Twe oczy – spokojne, gołębie oczy, spoglądające w
zatroskaniu na każdego z nas. To wszystko przebiega przez mą głowę lotem
błyskawicy i ... jak błyskawica jest to dla mnie nieodgadnione. Ludzie
przychodzą na salę gdzie leżysz i wychodzą – tylko Ty zostajesz sama.
Przykryta kocem w kratkę, głowę kładziesz na poduszkę ze szpitalna
pieczątką. Całe Twe życie można zapisać w karcie chorego – ciśnienie,
tętno, temperatura. Kupujesz sobie życzliwość pielęgniarek tabliczką
czekolady, paczką kawy. Lekarz uśmiecha się do Ciebie, chowając banknot
do przepastnej kieszeni ze stetoskopem, daje nadzieję wyzdrowienia.
Nie mogę uwierzyć w to co usłyszałem. I chyba nigdy nie uwierzę.
Niewielka jest ma wiara. Tak mała, że słowo nowotwór płoszy ją i pokonuje.
Dziś Twój dzień imienin. Zaglądam dyskretnie do Twej szafki szpitalnej. Co też dostałaś? Dużo życzeń – zdrowia, szczęścia, pociechy z wnuków; czekolady, kosmetyczkę, serwetki, wazonik.
Czy to dużo? Nie wątpię w to. Nigdy wcześniej nie zebrałaś na swym święcie tylu gości. Ludzie przetaczali się przez salę. Byłaś zapewne już zmęczona gdy wszedłem. Twa wszędobylska koleżanka swą obecnością zakłóciła mi możliwość intymnego przebywania z Tobą. Tak w cztery oczy.
Podczas naszych rozmów nie było świadków. Lubiliśmy szeptać do siebie. Taka nasza mała konspiracja.
Teraz też konspiruję. Konspiruję w pojedynkę. Nigdy nie przypuszczałem, że będę za Twą szczerość odpłacał Ci nieszczerością. Że będę Cię oszukiwał, patrząc wciąż w Twe dobre oczy.
Wyglądasz teraz jak biedne, małe pisklę, otoczone gniazdem białej pościeli. Drobne pisklę zagubione wśród kroplówek, mnogości białych tabletek, lekarskich obchodów, wciąż innych pielęgniarek, kupowanych za tabliczkę czekolady, paczkę kawy. Zagubione wśród czekania na wynik badań, na uśmiech ordynatora, dyskretny lecz będący niechybnym zwiastunem nadziei.
Obserwuję Cię, Mamo, z bólem i nadzieją. Przemierzam wraz z Tobą długi biały korytarz, mijamy ludzi takich jak Ty - czekających na swą nadzieję.
I Ty także czekasz. Jednak zgodnie ze swą naturą - cierpliwie, w kolejce. Gdy jest ktoś bardziej potrzebujący – przepuszczasz go, nie pchasz się, nie krzyczysz. Nie umiesz krzyczeć, nie umiesz walczyć - nawet gdy chodzi o Twe życie.
W chaosie niepewności nie unosisz rąk do góry, by być zauważoną. Nie walczysz o prawo głosu. Czekasz. Podziwiam Cię, Mamo, za Twą cierpliwość. Za cichość w obliczu zakrętów losu. Za bezgraniczna ufność Stwórcy. Jesteś moim niedoścignionym ideałem.
Znowu jestem z Tobą, Mamo. Śpisz jak małe dziecko, uspokojona udaną operacją. Spoglądam na kartę – 37,40C
Jestem z Tobą. Teraz gdy wszyscy mamy świadomość tego, co z Tobą się dzieje, jestem spokojny. Spokojny, bo niebezpieczeństwo nie kryje się za rogiem. Stanęłaś z nim twarzą w twarz.
Wewnątrz bardzo boli. Boli niesprawiedliwość losu. Zmory senne nie pozwalają spać w nocy i zmuszają aby wybiec myślami w przyszłość.
Jestem z Tobą. W bólu, w głębokiej trosce o Ciebie, w modlitwie o siłę dla Twego organizmu, a dla siebie ... o ufność w wolę Boga która spełnia się nad Tobą.
I znów patrzę na Twe dłonie... Nie masz siły aby mnie pogładzić po głowie, choć tak bardzo tego potrzebuję. Już nie nabite kroplówkami, lecz wątłe, z delikatną siateczką naczyń krwionośnych pod skórą.
Mój spokój to brak niepewności. Pewność wyroku pojawiła się podczas rozmowy z ordynatorem – ciepło spoglądał na nas oddając nam kopertę z pieniędzmi.
Wychodzi słońce. Czekamy na pogodny dzień by poprzez okna w Twej szpitalnej sali zajrzała słoneczność. Mamy wielką szansę, Mamo. Szansę aby w niespokojnym, niesprawiedliwością dyszącym świecie spędzać ze sobą spokojne chwile. To nic, że odwróciły się role – teraz ja pilnuję Twego snu, przy Twym łóżku otaczam się nieprzejrzystą zasłoną mych myśli. Każdy dzień oddala nas od czegoś i pcha ku czemuś.
Czekam teraz na nasze wspólne wieczory spędzane przy herbacie, na nasze rozmowy; od słowa do słowa opowiemy sobie wszystko. Będę najlepszym powiernikiem Twych myśli, to co mi powiesz zapamiętam niczym najczulszy detektor. Detektor Twego uczucia do nas wszystkich.
Przecież Ty – to nie tylko niesprawne ciało – to duch kryjący się pod dobrą twarzą. Potrafię już rozgraniczyć kiedy duch zwycięża materię a kiedy ciało pokonuje ducha.
Kiedy przebaczam, kiedy kocham w cierpieniu, gdy daję nie myśląc o odzyskaniu – wygrywam z ciałem. Przegrywam – w akcie seksualnym oraz gdy umieram. W tej klasyfikacji Ty wygrywasz zawsze.
Nie staniesz się dla mnie nigdy czasem przeszłym - byłaś, wycinkiem rzeczywistości w której uczestniczyliśmy. Jesteś dla mnie żywa czująca i dobra, pełna bezgranicznej miłości.
Pewien grudniowy dzień...
Moje godziny spędzone przy Twoim łóżku są najpełniejszymi godzinami w ciągu doby. Wczoraj byłaś słaba – ja chcąc Tobie pomóc, mogłem tylko poprawić Twoją poduszkę. Odwiedziła Cię kobieta, która wcześniej zajmowała to łóżko...
Przychodzę do Ciebie. Śpisz. Po twarzy pozornie spokojnej nie przebiega żadna myśl.
Dziś masz inną koszulę niż wczoraj. Ktoś musiał ją zmienić - brudną na czystą – pewnie znów wymiotowałaś.
Otwieram kosz, spoglądam ... Niekiedy nawet w koszu można znaleźć nadzieję. Widzę. Sączki splamione krwią.
Czytam dalej z Twej twarzy, gdy na chwilę otwierasz oczy. Wymiotowałaś? Nie, dzisiaj jeszcze nie. Zasypiasz znowu... Sąsiadki toczą rozmowy o narodzinach swoich dzieci. A my o czym porozmawiamy?
Mijają dni. Moja droga do domu jest już inna. Wiedzie wśród pochylających się kamieniczek, przez rynek świątecznie oświetlony, potem już tylko kilkaset metrów bruku i już jestem u Ciebie.
Zostałyście już tylko we trzy.
I rozpoczyna się sinusoida nastrojów. Oglądam twą kartę. Tumor nie chce zniknąć; temperatura 37,2. Tak dzień po dniu. Nagle pojawia się niepokojąca pieczątka Podano krew grupy 0.
Leżysz obłożona jednorazowymi ręcznikami obok – lichy stolik nocny. Wróciły na swe miejsce okulary, wrócił też zegarek.
Gdy dłużej spoglądamy na siebie – uśmiechasz się. Ten sam uśmiech znany mi od urodzenia, teraz zdobi znowu Twą wychudłą twarz.
Pozbyłem się wreszcie tego przeklętego filtru percepcji - nowotwór. Może żyje on w Twym ciele, lecz Twa dusza nie straciła nic na tym. I nawet tutaj – w sali nr 19, podłączona do witamin i glukozy, wciąż jesteś dobrą wróżką mych snów.
Cieszę się z każdej drobiny słońca w Twym życiu. Z każdego kawałka bułki który zjesz, z każdego kroku którym błogosławisz ziemię, z każdego Twego słowa, stającego się dla mnie swoistym credo i ... że Twa choroba jednoczy w modlitwie całą rodzinę.
Wigilia bez Ciebie... Po raz pierwszy puste miejsce przy stole jest naprawdę puste. Nie sposób ukryć drżenia głosu przy składaniu życzeń, zresztą nawet nie staram się tego ukryć... Potem idziemy do Ciebie. Te drobne upominki, które od nas otrzymałaś – wszystkie mają charakter symbolu. Pod nimi kryje się nasze bezgraniczne pragnienie – zdrowia dla Ciebie.
Cała Ty, Mamo. Tak łatwo Cię teraz rozszyfrować. Twoje jedyne zmartwienie – nie mam żadnych prezentów dla was – zawstydzona spuszczasz oczy.
Każdy dzień spędzony z Tobą jest darem dla mnie. Każda chwila spędzona przy Twoim łóżku – jedyna i niepowtarzalna. Coś mówisz ... rzucam się po nerkę gdy zaczynasz wymiotować...
Spacerujemy szpitalnym korytarzem. Po raz nie wiem który przemierzasz go. Teraz, gdy bogatsza w siły wędrujesz samotnie, możesz popatrzeć przez okno – na świat skąpany w deszczu, na ludzi wchodzących i wychodzących. Biernie uczestniczysz w ich życiu. Dla nich jesteś jedną z wielu, pacjentką szpitala, dla mnie – jedyną.
Wydeptujemy więc kafelki szpitalnej podłogi. Temat dzisiejszy – wigilia w Twym domu. Opowiadasz o dziadku, o wspólnym stole, o śpiewanych kolędach – żywych i niepowtarzalnie brzmiących. Koduję to wszystko w zakrętach mej pamięci...
Mamy kolejny dzień... Dzień piękny, słoneczny, drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Kolejny dzień – na kredyt od Stwórcy – ile nam jeszcze tego kredytu zostało.
Zostałyście we dwie na sześcioosobowej sali. Ta druga osoba też znamionowana Tu. Jesteście jak dwie ostatnie róże – podłączone do swych źródeł przezroczystymi rurkami.
Drżę przed każdym telefonem, gdy pytam o Twe samopoczucie. Czasami wystarczy tak niewiele by wpaść w barwną euforię – zjadłaś mandarynkę, sama byłaś w ubikacji i ... odleżyny też już zlikwidowane. Lecz zdarzają się również ponure poranki, gdy leżysz zmęczona nocnymi napadami wymiotów.
I wciąż nasze szpitalne rozmowy.
Wędrowałem dziś ulicami naszego miasta. Ulicami którymi prowadziłaś mnie za rękę. Nie mogę się tutaj znaleźć. Nie ma już Veritasu na Niepodległości .
W sklepie na rogu Mickiewicza nie pracuje już matka Izy – ostatnio gdy odwiedziłem ją, ciężko chorowała. Na Prochowni w klatce numer 19 nie ma już naszego nazwiska, nawet klucz nie pasuje do drzwi... uwierzysz w to? Na domofonie nazwisko Nawrocki. Poodchodzili niektórzy. Przedszkole, do którego każdego dnia zaprowadzałaś Grzegorza, nadal stoi. I stoją garaże, gdzie rozwaliłem samochód taty. Całym moim światem stał się szpital. W trzecim oknie od skrzyżowania przyjmuje ordynator.
Okna Twej nowej sali wychodzą na pałac Sułkowskich. Na pierwszym planie kapliczka maryjna, a w szufladzie Twego stolika – dziesiątka różańca.
Przychodzę do Ciebie codziennie mamo.
Dziwna jesteś, moja Mateńko. Wstydzisz się powiedzieć mi o swym apetycie na kaszkę manną, na galaretkę truskawkową bez owoców. Przecież nie ma teraz rzeczy, której nie zrobiłbym dla Ciebie.
Jesteś już zmęczona przebywaniem tutaj. To nie jest miejsce gdzie można wracać do sił. Bo trudno poznawać wciąż nowych ludzi, nawiązywać nowe znajomości, gdy i oni po kilku dniach odchodzą. Jedyna gospodynią na tej sali znowu zostajesz Ty. I nocami myślisz zapewne – Co dzieje się ze mną? I nikt nie potrafi odpowiedzieć na tą kwestię ... a może nie chce.
Teraz wszyscy obiegają Cię. Czekałaś na to przez całe Twe życie. I potrzeba było znaleźć Cię w sytuacji realnego zagrożenia życia aby Twe sny się spełniły. Szkoda, że musisz tak drogo płacić.
I znowu opuszczają mnie siły by pisać. Gdyby był sens... Próbuję pisać o Tobie, nie wychodzi mi to. Wszystko, co z Tobą związane jest dla mnie tak subtelne, nabrzmiałe naszą intymnością, że zapisać to – tak trudno. Dwadzieścia trzy lata, które spędziłem z Tobą, są ulotnością. Szczęśliwy byłem z Tobą. Szczęśliwy jestem z Tobą. Nie dał mi Bóg pieniędzy w nadmiarze, nie dał mi lekkiej pracy, stawia często ciężkie zadania i trudne sytuacje lecz dał mi najwspanialszą matkę na ziemi. Dziękuję...
Przychodzę do Ciebie codziennie. Wczesnym rankiem, gdy budzisz się, ja w pełnej gotowości do pracy, wchodzę z butami w Twoje życie. Rozmawiam chwilę „ Jak się czujesz?”, choć wiem, że otrzymam wciąż tą samą odpowiedź.
Zastanawiam się, czy nie zdjąć lustra w łazience. Zmieniłaś się na twarzy. Ale ta zmiana nie ujdzie zapewne twojej uwadze. Zapytasz - dlaczego? Czy coś się stało? Nie Mamo. Nic się nie stało. Tylko gdzieś czuję tchnienie wieczności. Nie chcę cię niepokoić.
Słabiutka jesteś. Słabiutka, bardziej niż słaba. Oglądam Twe dłonie trzymające kubek z herbatą – szczuplutkie i jakby odlane z wosku.
Dziś spędziłem z Tobą cały dzień. Byłem blisko. Przepełnia mnie ból i radość. Ból – bo Ciebie tracę. Każdego dnia powoli odchodzisz. Sama jeszcze do końca nie wiesz co się dzieje – stąd Twe pytania „dlaczego wciąż jestem słaba?”.
Radość – bo dostrzegam teraz, jak zagościłaś w naszych sercach. A widok mego ojca, klęczącego przy Tobie i służącego Ci, jest dla mnie spełnionym marzeniem. Szkoda, że tak późno.
.................................................................................................................................
Dziś znowu byłem Cię odwiedzić. Nigdy nie potrzebowałaś dla siebie wiele miejsca ale teraz stałaś się oszczędna aż do przesady. W dobie salonów starcza Ci dwa metry kwadratowe powierzchni, w dobie elektryczności – świeczki. Odeszłaś. Miałem to szczęście, że mogłem być z Tobą w tej ostatniej chwili. Nie potrzebowałaś już niczego – wolna od wszelkich ziemskich pragnień. Jedyną rzeczą, której zapragnęłaś, był mały album, do którego Grzegorz powkładał Ci nasze zdjęcia. Te same, które później wzięłaś w swą ostatnią podróż. Tak więc jesteśmy z Tobą. I Ty z nami też.
Pamiętam tę ciepłą noc, kiedy wiozłem Twe ciało do kaplicy cmentarnej. Jechaliśmy w szpalerze świateł latarni, wiosna nadchodziła szybkimi krokami, a my – znowu razem.
Myślisz, że uwierzyłem w to, że nie ma już Ciebie?
Udaje się w obszary zupełnie mi nie znane. Błądzę, by znaleźć Ciebie, Mamo. By uporządkować myśli, które bezładnie tłuką się po głowie.
Pamiętam wieczór spędzony wraz z Tobą przy szpitalnym oknie, gdy razem obserwowaliśmy światła samochodów. Pamiętam wyraźnie Twą twarz odbijającą się w szybie. Teraz codziennie przechodzę koło tego okna i szukam Twej twarzy. Zaglądam do sali, w której leżałaś. Puste łóżko. Zupełnie tak, jakbyś wyszła tylko na chwilkę i zaraz wrócisz ... i żółta szpitalna żarówka. Spoglądam raz jeszcze i widzę płomień świecy. Żar mego serca zamieniam teraz w płomień ognika i stawiam na Twojej mogile. I ... piszę cały czas o śmierci.
Po co? Przecież o śmierci napisano już prawie wszystko. U każdej istoty żywej proces ten przebiega w ten sam sposób. Trudno znaleźć tu coś zupełnie nowego, rewelacyjnego na tyle, że warte to opisania. Piszmy o życiu. Tylko ono tkwiąc głęboko w nas, jest diamentem niepowtarzalnym, szlifowanym na indywidualny sposób. Powinienem raczej zamknąć oczy i cofnąć się wstecz. Do czasów, gdy chowałem w dolnej szufladzie mego biurka „Kontynenty” i pasjonowałem się publikowanymi tam rysunkami Tadeusza Kulisiewicza, do czasów kiedy wypisywałem bazgroły strzykawką na suficie i za pomocą termometru pokojowego próbowałem ustalić dokładnie temperaturę wrzenia.
Już trzeci miesiąc mija od dnia gdy odeszłaś ode mnie. Coraz trudniej wymówić mi słowo mamo, zapominam jego brzmienia, na coś, co jest tak naturalne nie znajduję odpowiedzi.
Nie zapomniałem o Tobie. Gdy noc przychodzi wędruje z Tobą szpitalnym korytarzem, szlifujemy płytki podłogowe. Rozmawiamy o nas. Widzę całe nasze życie wyraźnie, z coraz drobniejszymi szczegółami, najszczęśliwsze dzieciństwo jakie mogłem sobie wymarzyć.
Chciałem napisać do Ciebie list, Mamo. Piszę go teraz. Wiem już, że w tamtą marcową noc gdy umarłaś, tak naprawdę rozpoczęłaś nowy etap życia. Mogę do Ciebie wracać . W każdej chwili mojego życia do każdej chwili naszego życia. Pamięć jest naszym najdoskonalszym albumem. Tu barwa nie traci nigdy na jakości. Widzę w barwie całe nasze wspólne życie.
Tęsknię za Tobą. Do poduszki kładę głowę nabitą wspomnieniami.
.....łzy nie pozwalają pisać ....
OdpowiedzUsuńCzas nie leczy ran,on je tylko nieco zabliźnia.
OdpowiedzUsuń