W cieniu jesiennego poranka...

 W cieniu jesiennego poranka, na gałęzi smaganej wiatrem, rozpościera się delikatna pajęczyna, subtelna i ulotna, jak echo dawnych dni. Zdębienia jej nici, misternie utkane przez niewidzialnego artystę, wydają się nosić w sobie sekrety świata, który przemija. W tej kruchości tkwi jednak siła – przypomnienie, że nawet to, co najdelikatniejsze, może przetrwać burze, by stać się cichym świadkiem mijającego czasu.

Pajęczyna zdobi gałęzie zwiędłych kwiatów, które niegdyś pełne życia, teraz noszą w sobie cień dawnej chwały. To jak opowieść o przemijaniu, która dotyka wszystkiego – ludzi, miejsc, chwil. W tym obrazie dostrzegam swoje własne wspomnienia, ukryte gdzieś na granicy świadomości, tak jak krople rosy skrywają się w zakamarkach nici pajęczyny. Pamiętam poranki spędzone w ogrodzie babci, kiedy powietrze pachniało mokrą ziemią i zwiędłymi płatkami, a ja odkrywałem cuda tak małe, że mogłyby umknąć dorosłemu oku.

To zdjęcie nie jest tylko obrazem przyrody – jest lustrem czasu. Przypomina mi o chwilach zatrzymanych w niepozornych detalach: szeptach liści, śmiechu, który kiedyś napełniał przestrzeń, a teraz odbija się tylko echem w pamięci. Pajęczyna, z całą swoją delikatnością, zdaje się krzyczeć o potrzebie zachowania tych wspomnień, o ich znaczeniu w budowaniu naszego „jest”.

Jednak w tej ulotności jest też pewna nadzieja. Pajęczyna, choć tak łatwa do rozerwania, nie poddaje się – zawsze powraca, od nowa tkana przez cierpliwe ręce natury. Jest w tym odwieczny cykl odradzania się, przypomnienie, że świat, mimo strat, zawsze znajduje sposób, by kontynuować.

Zdębienia pajęczyny wydają się być mapą, labiryntem życia, który przemierzamy. Każda nić to ścieżka – czasem prosta, czasem kręta, czasem zerwana, lecz zawsze łącząca się z innymi w skomplikowaną całość. Czyż nie tak wygląda nasze życie? Spotykamy ludzi, przeżywamy chwile, budujemy mosty – niektóre trwałe, inne kruche jak ta pajęczyna.

Wracając myślami do tego obrazu, czuję zarówno smutek, jak i pociechę. Smutek, bo wszystko przemija – poranki w ogrodzie, rozmowy przy kominku, ulotne spojrzenia. Ale też pociechę, bo każda nić, choćby najcieńsza, pozostawia ślad. W tej pajęczynie, rozwieszonej na zwiędłych gałęziach, widzę całą historię życia – mojego, twojego, wszystkiego, co nas otacza. I w tej chwili zdaję sobie sprawę, że ulotność nie jest stratą, lecz pięknem samym w sobie.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ojciec Patryk od nalewek

Niezywkła historia leszczyńskiego fotografika

Bogdan Marciniak. Wspomnieniowe kadry