Był w nim spokój
Był w nim spokój
W moim telefonie mam wciąż zapisany numer do ojca Jana Berezy, benedyktyna z Lubinia.
Mimo że Jan odszedł dziewięć lata temu, nie chcę numeru tego skasować. Wierzę, że pewnego
dnia zadzwonię, a on się odezwie. I kiedyś pewnie tak się stanie...
Rozmawiałem z nim miesiąc przed jego śmiercią. Wpadł do redakcji. Wesoły, szczęśliwy. Jak zawsze. Umówiliśmy się na kolejne spotkanie w Lubiniu. Nie udało się. Teraz, gdy odwiedzam go na lubińskim cmentarzu, wciąż nie mogę uwierzyć, że Jana już nie ma.
Chorował. Ale zawsze zachowywał pogodę ducha. Ciężko chory zachowywał się jak okaz
zdrowia. Ale refleksja o śmierci nigdy go nie opuszczała.
- Śmierć uczy nas prawdy o życiu, cierpienie - prawdy o szczęściu, nienawiść i gniew - prawdy o miłości, a modlitwy, na które, jak nam się wydaje, nie ma odpowiedzi - prawdy o Bogu. Tylko ten, który otarł się o śmierć, może zrozumieć wartość życia, a ten, który cierpiał, potrafi znaleźć smak szczęścia w szarej codzienności. Gdy zrozumiemy do końca tę prawdę, może będzie nam łatwiej powtórzyć za Hiobem: "Dobro przyjęliśmy z ręki Bożej, czemu zła przyjąć nie możemy" - opowiadał o. Jan.
Fotografia była jego pasją. Nic dziwnego, że każdą rozmowę zaczynaliśmy od fotograficznych nowinek.
- Ile masz pikseli w aparacie? - pytał. Po czym, słysząc moją odpowiedź, stwierdzał z uśmiechem: - Ja mam więcej w moim telefonie komórkowym.
Lubił być fotografowany. W 2007 roku pojechałem do niego z grupą fotograficzną. Jan oprowadzał nas po klasztorze, a ludzie najchętniej fotografowali jego. Wiatr rozwiewał jego sutannę. Było w nim tyle energii a jednocześnie pięknego skupienia i spokoju ducha.
Gdy kończyliśmy rozmawiać na fotograficzne tematy, Jan potrafił płynąć na głębie duchowości. Zaskakiwał, zmuszał do refleksji. Często - świadomie - robił rozmówcy wodę z mózgu, aby naprowadzić go na odkrywcze tory myślowe. Wprowadzał myślowy bałagan tylko po to, aby w efekcie w umyśle rozmówcy zaprowadzić porządek.
Gdy zmarł pojechałem aby się z nim pożegnać. Leżał w prostej trumnie przed ołtarzem kościoła w Lubiniu przed którym tyle razy odprawiał mszę. Podszedłem do niego... Twarz była spokojna - jak zawsze. Włożyłem mu do ręki długą różę. I pożegnaliśmy się… Do zobaczenia niedługo Janie ...
W moim telefonie mam wciąż zapisany numer do ojca Jana Berezy, benedyktyna z Lubinia.
Mimo że Jan odszedł dziewięć lata temu, nie chcę numeru tego skasować. Wierzę, że pewnego
dnia zadzwonię, a on się odezwie. I kiedyś pewnie tak się stanie...
Rozmawiałem z nim miesiąc przed jego śmiercią. Wpadł do redakcji. Wesoły, szczęśliwy. Jak zawsze. Umówiliśmy się na kolejne spotkanie w Lubiniu. Nie udało się. Teraz, gdy odwiedzam go na lubińskim cmentarzu, wciąż nie mogę uwierzyć, że Jana już nie ma.
Chorował. Ale zawsze zachowywał pogodę ducha. Ciężko chory zachowywał się jak okaz
zdrowia. Ale refleksja o śmierci nigdy go nie opuszczała.
- Śmierć uczy nas prawdy o życiu, cierpienie - prawdy o szczęściu, nienawiść i gniew - prawdy o miłości, a modlitwy, na które, jak nam się wydaje, nie ma odpowiedzi - prawdy o Bogu. Tylko ten, który otarł się o śmierć, może zrozumieć wartość życia, a ten, który cierpiał, potrafi znaleźć smak szczęścia w szarej codzienności. Gdy zrozumiemy do końca tę prawdę, może będzie nam łatwiej powtórzyć za Hiobem: "Dobro przyjęliśmy z ręki Bożej, czemu zła przyjąć nie możemy" - opowiadał o. Jan.
Fotografia była jego pasją. Nic dziwnego, że każdą rozmowę zaczynaliśmy od fotograficznych nowinek.
- Ile masz pikseli w aparacie? - pytał. Po czym, słysząc moją odpowiedź, stwierdzał z uśmiechem: - Ja mam więcej w moim telefonie komórkowym.
Lubił być fotografowany. W 2007 roku pojechałem do niego z grupą fotograficzną. Jan oprowadzał nas po klasztorze, a ludzie najchętniej fotografowali jego. Wiatr rozwiewał jego sutannę. Było w nim tyle energii a jednocześnie pięknego skupienia i spokoju ducha.
Gdy kończyliśmy rozmawiać na fotograficzne tematy, Jan potrafił płynąć na głębie duchowości. Zaskakiwał, zmuszał do refleksji. Często - świadomie - robił rozmówcy wodę z mózgu, aby naprowadzić go na odkrywcze tory myślowe. Wprowadzał myślowy bałagan tylko po to, aby w efekcie w umyśle rozmówcy zaprowadzić porządek.
Gdy zmarł pojechałem aby się z nim pożegnać. Leżał w prostej trumnie przed ołtarzem kościoła w Lubiniu przed którym tyle razy odprawiał mszę. Podszedłem do niego... Twarz była spokojna - jak zawsze. Włożyłem mu do ręki długą różę. I pożegnaliśmy się… Do zobaczenia niedługo Janie ...
.....pozostały zdjęcia wspomnienia i piękne słowa które zapadają w pamięć na zawsze ....
OdpowiedzUsuńwspomnienia..dobrze ,że istnieją...
OdpowiedzUsuń