12.02.1988 - Wspomnienie

Wspomnienie
Stanisław nie żyje od kilku miesięcy. Odszedł z tego świata tak niezauważalnie, jak na nim żył. Pewnego wiosennego dnia udusił się jedzeniem pośród szarych i pustych ścian wieloosobowej sali szpitala psychiatrycznego w K. Pogrzeb nie przyciągnął wielu ludzi - Staś samotny za życia za życia, pozostał samotny również po śmierci.
Od długiego czasu, jeszcze podczas pobytu w Domu, był przykuty do łóżka. Lenistwo to czy choroba - nikt do końca nie wiedział. Cierpiał na schizofrenię paranoidalną. "Dzięki niej" potrafił całe dnie spędzać leżąc w łóżku, oglądając jeden punkt na ścianie lub obserwując nagie - przez większą część roku - korony drzewa za oknem. Nie był zainteresowany wiadomościami radiowymi, choć odbiornik stał na wyciągnięcie ręki. Nie chciał oglądać telewizji, choć wcześniej, nim choroba zamieszkała w jego mózgu, był zagorzałym kibicem piłki nożnej. Jedynym punktem w jego życiu do którego dążył był pokój z ciężkim szpitalnym łóżkiem. Gdy przechylił głowę w prawo - widział olbrzymią fototapetę z jaskrawoczerwonym zachodem słońca. Po przeciwnej stronie - kremowa półka wypełniona martwymi książkami. Książki na półce, martwe książki nie rozgrzane dotykiem miłośnika odbierały sens pracy ich autorów.


Wszelkie zabiegi by Staś był bardziej samodzielny, chociażby w materii załatwiania własnych potrzeb fizjologicznych, nie przynosiły rezultatów. Przysparzało to dodatkowej, niezbyt przyjemnej pracy, a Staś, wstydząc się tego, zamykał się jeszcze bardziej w sobie.
Prawdziwą udręką dla niego były noce. Nie mogąc spać, otoczony ciemnością, przemierzał w myślach sobie tylko znane ścieżki, przewracając się z boku na bok.
Pewnej nocy gdy spałem w swoim służbowym pokoju, obudziło mnie walenie w drzwi. Poderwałem się, spojrzałem na zegarek - 2.10.
- Wstawaj, coś się stało ze Stasiem - dobiegł mnie głos Gosi, koleżanki z którą pracowałem. Z powodu choroby skóry, byłem zmuszony nakładać na twarz w godzinach snu duże porcje "gipsu". Była to biała maść, która po wyschnięciu wyglądała jak odpadający tynk. Gdy wychodziłem z pokoju, by zajrzeć do Stasia, "makijaż" zdobił moją twarz.
Dotarliśmy do jego pokoju. Leżał na podłodze w nienaturalnej pozycji. Wyglądało na to, że we śnie spadł z łóżku. Spojrzał na mnie. W jego dużych, zmęczonych psychotropami oczach można było dostrzec żywe iskierki.
- Panie Andrzeju, golił się pan? - zapytał z widocznym rozbawieniem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ojciec Patryk od nalewek

Niezywkła historia leszczyńskiego fotografika

Bogdan Marciniak. Wspomnieniowe kadry