Zbliżając się do kresu grzesznego żywota

"Zbliżając się do kresu grzesznego żywota, posiwiały ze starości, wypatrując już chwili, kiedy zagubię się w niezmierzonej Boskiej otchłani, milczącej i pustej, bym miał udział w blasku anielskiej mądrości, przykuty ociężałym i chorym ciałem do celi klasztoru w Melku, tak drogiemu memu sercu, biorę do ręki pióro, by na tym welinie pozostawić świadectwo cudownych i straszliwych wydarzeń, w których w mej młodości uczestniczyłem, powtarzając verbatim wszystko, co widziałem i słyszałem, nie ważąc się na to, żeby dobyć na światło dnia jakiś zamysł, lecz pozostawiając tym, co nadejdą (jeśli nie uprzedzi ich Antychryst), znaki znaków, ażeby ich odczytywanie, stało się modlitwą."
Kiedyś zaczytywałem się w fascynującej książce Umberto Eco "Imię róży". Klasztor benedyktynów jawił mi się wtedy jako miejsce tajemnicze, gdzie rzeczywistość przenika się z innorealnością. Tak było przez wiele lat.
Potem w okolicznościach bardzo prozaicznych trafiłem do klasztoru benedyktynów w Lubiniu. Rzeczywistość wyglądała tam zupełnie inaczej. Pełni pokory i pogody ducha ludzie, życzliwi dla gości, żyjący w zgodzie z Bogiem. I przyjeżdżałem tam ... coraz częściej i częściej. Zaprzyjaźniłem się z zakonnikami. Wielu z nich już odeszło. Ale klasztor nie opustoszał. Żyje swoim pięknym i prostym życiem. A ja staram się czerpać z niego jak najwięcej. Bo przecież generalna zasada "ora et labora" powinna chyba być naszym priorytetem w życiu.










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ojciec Patryk od nalewek

Niezywkła historia leszczyńskiego fotografika

Bogdan Marciniak. Wspomnieniowe kadry